Z półki Fundacji na Tropie

Z półki Fundacji na Tropie

Zdradzony  mafioso

Z Andrzejem Z. „Słowikiem” domniemanym bossem grupy pruszkowskiej rozmawia Janusz Szostak

„Masa”, tworząc swoją gangsterską legendę stał się swego rodzaju celebrytą.  Tą drogą podąża także była Pańska żona, która w zasadzie bazuje na Pana legendzie. Jak Pan to ocenia?

Moja żona ma swoją „legendę”, ha, ha. Żenada.

Ale jej książki Pan czytał?

Nie czytałem żadnej z trzech książek wydanych przez moją żonę. Nie jestem ciekaw, co w nich jest. Jedną z książek miałem w ręku, gdyż ktoś mi pokazał, że są w niej moje zdjęcia.

Kto teraz zajmuje się waszym synem?

Oczywiście, że ja. Ja nie mam kontaktu od lat z byłą żoną. Od czasu kiedy wyszła z więzienia, widziała się z synem dwa razy.

Ma Pan kontakt z córką Sarą?

Bardzo dobry.

Ponoć Pan wraz z żoną był zastawem dla Kolumbijczyków za kokainę. Ile jest w tym prawdy? Był pan w ogóle w Kolumbii?

Jest to rozmowa na inną okoliczność, gdyż nie minął jeszcze okres przedawnienia.

Według pana byłej żony jeździliście do Ameryki Południowej po banany, a nie po kokainę. To prawda?

Skoro tak twierdzi.

Był Pan z Moniką bardzo silnie związany uczuciowo, stąd zapewne pragnienie ślubu w Ziemi Świętej. Czy naprawdę pomógł panu w tym Prymas Polski Kardynał Józef Glemp?

Byłem u Prymasa na audiencji w tej sprawie, w której pomógł mi ksiądz Korybut – Orzechowski.

Mimo przysięgi przed ołtarzem, ten związek nie przetrwał długo, kilka lat później Monika związała się z ukraińskim gangsterem Wladislawem S. „Vadimem”. Zostawiła pana w trudnym momencie, gdy był  Pan w areszcie w Radomiu. Wybaczył Pan jej to? Jakie macie obecnie relacje?

Jak można wybaczyć coś takiego. Ja jako osoba głębokiej wiary, zawiodłem się bardzo, a relacji na dzień dzisiejszy nie mam żadnych.

Była żona do dziś nie kryje, że był pan mężczyzną jej życia. A dla Pana Monika była kobietą życia?

Na tamten czas oczywiście, że tak. Lecz z czasem postrzeganie tego się zmieniło.

Czemu wasz związek się rozpadł?

Trudno powiedzieć. Założenie było takie, że ja za kratami nie będę długo, ale bardzo długo, albo w ogóle nie wyjdę. Kiedy przywieziono mnie z Hiszpanii do Polski, wylała się na mnie lawina zarzutów, łącznie z zabójstwem Papały etc. Naprawdę wyglądało to w pewnym momencie bardzo źle. Być może ona powinna była się liczyć również z takim scenariuszem. Przez całe dziewięćdziesiąte lata, z małymi przecinkami, byłem na wolności. To były złote lata, gdy zarabiałem ogromne pieniądze. Przynajmniej dla mnie one były ogromne. My z żoną przebalowaliśmy te pieniądze w świecie. Gdzie tylko dusza zapragnęła. Jamajka, Bahamy… O jakiejkolwiek lokalizacji, ktokolwiek by teraz nie pomyślał, to ja tam byłem. Razem z nią. Pierwszy bajkowy ślub braliśmy w Las Vegas, drugi w Ziemi Świętej. Ona jeździła po Warszawie najnowszym mercedesem z rejestracją „MONI” itd. Gdy mnie zamknęli, powierzyłem jej wszystkie pieniądze, jakie zostały. Powiedziałem, żeby dbała o dzieci, a o mnie się nie martwiła, bo ja sobie poradzę. Ona nie musiała mnie utrzymywać w najmniejszym stopniu, z tych pieniędzy, które jej zostawiłem. Ja miałem oddzielny fundusz na wypadek mojego zatrzymania, gdyż liczyłem się z tym. Na życie  w więzieniu, na adwokatów i temu podobne.

Mimo tego nie czekała wiernie na Pana.

Gdy mnie zamknęli, ona stwierdziła, że ja mogę nie wrócić zbyt szybko na wolność. Poza tym mogę pozbawić  ją wszystkich pieniędzy, jeśli jej romanse wyjdą na jaw. Wówczas natychmiast rzuciła się tak głęboko w wir życia, jak tylko mogła. Ja na początku nie wiedziałem o tym, w jaki sposób ona żyje, gdyż byłem zamknięty na „N-kach” (oddział dla niebezpiecznych przestępców – przyp. red) i odizolowany totalnie od świata zewnętrznego. Dopiero, gdy zacząłem jeździć na sprawy do sądu, koledzy uświadomili mi, że ona mieszka w naszym wspólnym domu z innym mężczyzną już od 2 lat i to jest w zasadzie oficjalny związek. Monika wówczas dalej przyjeżdżała do mnie na widzenia. Płakała, całowała po rękach, w staniku przenosiła opłatek na Boże Narodzenie. Ja naiwnie uważałem, że wszystko jest w porządku.

Jednak podczas jednego z widzeń zdjął Pan z palca obrączkę i rzucił w żonę.

Zrobiłem tak, ale dopiero, gdy uzyskałem potwierdzenie od kilku osób o jej poczynaniach. Ona wówczas uklękła na kolana, przeżegnała się i przysięgała, że to nieprawda. Przysięgała mi na życie naszego dziecka, że to wszystko jest wyssane z palca. Twierdziła, że osoby, które mi to opowiedziały, najzwyczajniej chcą nas skłócić. Widziałem i wiedziałem, że kłamie. Kazałem wyjść. Nie mogłem na nią patrzeć.

Co Pan sądzi o „Vadimie”, dla którego żona zostawiła Pana? Myślał pan o zemście?

Nigdy tego człowieka osobiście nie widziałem. Aktualnie nie interesuje mnie jego osoba. Był moment, gdy faktycznie miałem plan się nim zająć w sposób męski i bezpośredni. Kiedy siedziałem w więzieniu, miałem nadzieję, że przyjdzie czas, że ten pan będzie musiał odpowiedzieć na parę pytań, niekoniecznie w komfortowych warunkach. Prawdziwe jest przysłowie, że czas leczy rany. Kiedy wyszedłem na wolność, okazało się, że on nie był pierwszym, ani ostatnim. Nawet nie był pierwszym, ani ostatnim Rosjaninem w wystawnym życiu mojej byłej żony. Gdybym ja miał się nimi wszystkimi zając, to przyjmując, że rok ma 52 tygodnie, to musiałbym mniej więcej dwoma każdego tygodnia się zajmować, przez okrągły rok. Ja się śmieję, że gdybym teraz stanął na ostatnim piętrzę Pałacu Kultury w Warszawie i rzucił przed siebie kamieniem, to z dużym prawdopodobieństwem trafiłbym w jakiegoś „szwagra”.

Jest to fragment książki Janusza Szostaka „Słowik. Skazany na bycie gangsterem”, wydanej nakładem wydawnictwa Harde w 2020 roku.

Share this content:

Opublikuj komentarz